Gdy robi się zimniej opatulamy się dodatkową warstwą ubrań. Często jednak zamiast kolejnego ciepłego swetra zaczyna okrywać nas warstewka tłuszczu, która powoduje u nas nadwagę. Czy to prawda, że zimą potrzebujemy grubszej tkanki tłuszczowej i nadprogramowych kilogramów, aby przetrwać mroźne dni? Dlaczego tyjemy zimą?
Otyłość a marznięcie
Gdy temperatura spada, często wymieniamy swoją garderobę nie tylko na cieplejszą, ale i w większym rozmiarze. Słyszymy też, że powinnyśmy więcej jeść, aby utrzymać temperaturę ciała w normie. W rzeczywistości jednak osobom otyłym wcale nie jest cieplej niż szczupłym i pozbawionym dodatkowej warstewki tłuszczu.
Jak to możliwe? Otóż rozróżniamy dwa rodzaje tkanki tłuszczowej: brązową i białą.
Biała tkanka tłuszczowa powstaje, gdy dostarczamy organizmowi większą dawkę kalorii niż jesteśmy w stanie spalić. Warstwa biała jest magazynem nadprogramowej porcji energetycznej, która niestety odkłada się w postaci niechcianych wałeczków na brzuchu czy boczkach i powoduje nadmierne krągłości. Warstwa biała przechowuje tłuszcz na gorsze czasy, działa także jak tarcza ochronna narządów wewnętrznych przed uszkodzeniami mechanicznymi.
Drugi rodzaj tkanki tłuszczowej – brązowa – pełni zupełnie inną rolę. Nie odkłada energii na później, ale zamienia ją na ciepło i chroni przed uczuciem zimna. Co więcej – badania wskazują, że im mamy jej więcej, tym wolniej przybieramy na wadze.
Zła wiadomość jest taka, że brązowej tkanki tłuszczowej nie zdobędziemy dzięki kolejnemu batonikowi czy porcji frytek z gyrosem. Ulubione ciasteczka odkładają się w postaci tkanki białej, a ona z termoregulacją ma niewiele wspólnego, więc raczej cieplej nam nie będzie.
Zimowa dieta
Czy faktycznie w chłodne dni jemy więcej? Nie, badania pokazują, że więcej jemy wiosną i latem. Zdziwiona? Zimą i jesienią na naszych talerzach wcale nie lądują większe porcje, lecz bardziej tuczące potrawy. Naukowcy twierdzą, że w ciepłe dni jesteśmy bardziej skłonni sięgać po owoce, warzywa, makarony i pieczywo, a gdy robi się zimniej – obfite w tłuszcze potrawy: sery, wieprzowinę, produkty smażone w głębokim tłuszczu czy gęste i tłuste sosy.
Skąd bierze się ta preferencja do bardziej tuczących produktów zimą? Możemy to wytłumaczyć schedą po naszych przodkach, którzy w zimne miesiące przymierali głodem. Istnieją teorie ewolucyjne, które mówią, że jesteśmy genetycznie zaprogramowani do gromadzenia tłuszczu jesienią po to, by przetrwać okres mrozów, śniegu i nieurodzaju.
Dziś, kiedy na każdym kroku czekają na nas uginające się pod ciężarem produktów półki w supermarketach, mechanizm ten nie jest nam potrzebny. Obecnie dostęp do pokarmu mamy przez cały rok, więc nadprogramowe zapasy tłuszczu nie zostaną zużyte i niestety odłożą się w postaci niechcianych fałdek czy dodatkowych centymetrów.
Poza tym, w słoneczne dni dużo częściej i chętniej podejmujemy się aktywności sportowej. Natomiast wraz ze spadkiem temperatury spada także motywacja do porannego joggingu czy wieczornego spaceru. Zdecydowanie bardziej wzrasta za to ochota na leniuchowanie pod kocem na kanapie. Ciepły koc nie jest taki zły, jednak z wylegiwaniem najczęściej wiąże się oglądanie telewizji i bezwiedne sięganie po słone czy słodkie przekąski. Zwykle – w zbyt dużej ilości. Tymczasem zasada jest prosta: jeśli jesz więcej niż jesteś w stanie spalić – tyjesz. Dlatego paczka chipsów czy opakowanie pralinek latem mogą przejść bez echa, ponieważ zwykle w ciepłe miesiące ruszamy się więcej. Pamiętaj jednak, że jeśli zimą i jesienią zamieniasz się w kanapowego leniwca – kulinarne szaleństwa najprawdopodobniej pozostawią po sobie pamiątkę w postaci kilku kilogramów nadwagi.
Depresja jesienno-zimowa
Czy przyczyną tycia zimą jest faktycznie tylko nasza słaba wola? Czy możemy trochę winy zrzucić na czynniki biologiczne lub na porę roku? Faktycznie, za spadek naszej energii (a tym samym motywacji do uprawiania sportów) w chłodne pory roku odpowiadają neuroprzekaźniki: serotonina i noradrenalina. Możemy trochę obwinić biologię za gorsze samopoczucie i chęć sięgania po niezdrowe przekąski. Jesień i zima to pory roku, które od zawsze oznaczały naturalne zwolnienie tępa, zadumę, wyciszenie.
Psychologowie i psychiatrzy mówią o depresji sezonowej, czyli takim zaburzeniu nastroju, które charakteryzuje się odczuwaniem smutku, beznadziei, uczuciem ciągłego zmęczenie, zmniejszoną aktywnością, czasami także uczuciem lęku. Objawy depresji sezonowej zwykle znikają samoistnie z nastaniem cieplejszych, jaśniejszych i dłuższych letnich dni. Ale depresja sezonowa to nie tylko problem emocjonalny, odbija się ona często także na naszej figurze, ponieważ jednym z objawów jest zwiększenie apetytu, a co za tym idzie – przyrost masy ciała.
Inne wytłumaczenie możemy poszukać w endokrynologii. Gdy za oknem robi się ciemno, nasza szyszynka wydziela melatoninę. Jest to sygnał dla naszego organizmu, aby obniżyć temperaturę ciała i przygotować się do snu. Rano, gdy robi się jasno, poziom melatoniny spada, a my budzimy się i aktywizujemy. Jesienią i zimą wychodzimy do pracy zanim zrobi się jasno, a wracamy już po zmroku. W rezultacie zwykle cierpimy na brak światła. A ponieważ wysoki poziom melatoniny związany jest z poczuciem większego głodu, łatwo zauważyć, że przy długotrwałym braku naturalnego światła słonecznego wzrasta nasza waga.
Brak sportu
A więc to brzydka aura za oknem i biologia jest powodem tycia zimą? Nie tylko – sporo w tym naszego własnego udziału. Często lubimy usprawiedliwiać się przed sobą, tłumaczyć i znajdować wymówki dla wylegiwania się pod pierzyną.
Zdecydowanie łatwiej w chłodne dni ukryć niedostatki sylwetki pod luźnym swetrem i płaszczem niż pod mini czy krótkimi szortami. Niestety, pod swetrem nasze krągłości wcale nie znikną. Może więc warto jednak jesienią zadbać o dobrą formę, nie tylko dla urody, ale przede wszystkim dla naszego zdrowia. By sezon bikini rozpocząć bez kompleksów.